Szumy uszne i nadmierna wrażliwość na dźwięki to dolegliwości, które mają ogromny, negatywny wpływ na jakość życia.
Szumy uszne, tak jak inne, z pozoru niewidoczne choroby, często bywają lekceważone. Jednak jak pokazują statystyki, szumy uszne mogą doprowadzić cierpiącą osobę do stanu, w którym pojawiają się nawet myśli samobójcze.
Przyczyn szumów może być wiele, od chorób somatycznych, przez stres i traumy, na mechanicznym uszkodzeniu słuchu kończąc.
Od wielu lat zmagam się z fibromialgią, przez bardzo długi okres żyłam w nieustającym, bardzo ostrym stresie. Mam za sobą również kilka traum. Dużo na ten temat piszę w artykułach na temat przemocy emocjonalnej i właśnie fibromialgii. Fibromialgia nie oszczędza żadnego układu, czy narządu, w tym również słuchu.
Najpierw myślałam, że szumy to tylko efekt zbyt długiej pracy przy komputerze i braku świeżego powietrza.
Jednak do szumów usznych dołączyły inne dolegliwości słuchowe, jak nadwrażliwość i mizofonia.
Mój prawdziwy koszmar zaczął się niecałe dwa lata temu, kiedy zmieniłam mieszkanie. Razem z córką byłyśmy przeszczęśliwe – wynajmowałyśmy już wiele mieszkań, ale to akurat było jakby urządzane specjalnie dla nas. Właściciel, architekt, urządził je tak, że po podpisaniu umowy, dosłownie piszczałyśmy z radości.
Mój entuzjazm zniknął już pierwszej nocy. Jako że blok stoi blisko centrum Warszawy, jest idealną lokalizacją pod najem krótkoterminowy, typu booking.com. A to oznaczało nocne, głośne imprezy, ze śmiechami i rozmowami na tarasach. Może nie pamiętasz, ale tak wyglądało życie przed covidem;-). Budynek ma specyficzny kształt, niczym brzuszek w literze D, przez co hałasy na tarasach niosą się jak w studni. Na domiar złego jeden pion – mój – ma okna sypialni tam, gdzie reszta tarasy przy salonach.
Dodajmy do tego fatalną akustykę w bloku i późniejsza izolację, która zamieniła brukowany placyk wewnątrz budynku w tor dla skoków i trików na hulajnogach. I oto krajobraz mojego piekła.
Powoli stałam się zupełnie innym człowiekiem.
Pukałam do drzwi, zwracałam uwagę, a nawet straszyłam policją. Nie byłam w stanie pracować, ponieważ w ciągu doby zmieniał się tylko rodzaj hałasu, nigdy jednak nie było przerwy. Biegałam od okna do okna, wychodziłam na korytarz, aby sprawdzić, skąd dochodzi hałas. Nawet waliłam w sufit i kaloryfery – wiem, żenujące.
Na zmianę klęłam i płakałam, zwłaszcza że szumy uszne to nie mój jedyny problem ze słuchem. Od dawna mam mizofonię, czyli nadwrażliwość na specyficzne dźwięki, typu: odgłosy jedzenia (siorbanie, mlaskanie), pociąganie nosem, stukanie, kapanie wody, oddychanie przez usta itp. W ostatnim roku jednak zaczął mi przeszkadzać każdy dźwięk, jedyny, który jestem w stanie znosić to samochody.
W związku z akustyką w bloku do szału doprowadzały mnie odgłosy życia sąsiadów. Głośna pralka (zwłaszcza po 22:00), odkurzanie (tak, było słyszalne, zwłaszcza równomierne walenie rurą o progi). A nawet kaszel sąsiada z mieszkania poniżej. Gdzie tam kaszel, takie chorobliwe chrząkanie!
Gdy pisałam, oglądałam film, próbowałam usnąć – nerwowo nasłuchiwałam każdego, nawet najdrobniejszego dźwięku. Niczym pies gończy nasłuchiwałam w każdym kącie, skąd dobiega konkretny hałas. Nie wiem, w czym miało mi to pomóc, ale było silniejsze ode mnie. Stałam się osobą, jaką nigdy nie byłam.
Zaczął mi doskwierać już wyraźnie brak snu, bo nie pomagało spanie z dwoma poduszkami na głowie.
Bywało, że nawet mocowałam sobie sznurkiem poduszki tak, aby stworzyć z nich chroniący mnie przed hałasem hełm. Niestety, o ile to możliwe, było jeszcze gorzej.
Szumy uszne wpływały negatywnie na każdy aspekt mojego życia, koncentracje, zasób słów, codzienne czynności.
Zaczęłam się nawet podejrzewać o hiperakuzję (nadwrażliwość na codzienne odgłosy), która jest przy fibromialgii bardzo częsta.
Każda osoba, chorująca na fibromialgię, przyzwyczajona jest do tego, że idąc do lekarza z kolejnym, uciążliwym objawem, słyszy dwa warianty odpowiedzi: albo nauczyć się z tym żyć, albo wizyta u psychiatry, bo wszystko jest w głowie.
Żeby sobie pomóc, zaczęłam rozpaczliwie szukać informacji – jak zwykle najchętniej po angielsku – o szumach usznych i hiperakuzji. Korzystałam z każdej znalezionej rady, jak np. ta, żeby podczas snu i pracy mieć cały czas włączony biały szum.
Tak trafiłam na stronę www.strefasluchu.pl i ze zdziwieniem przeczytałam, że szumy uszne można jednak leczyć nie tylko u psychiatry! Dowiedziałam się, że istnieją różnego rodzaju aparaty, które pomagają w leczeniu szumów i innych problemów związanych ze słuchem.
Momentalnie napisałam mail do gabinetu, opisałam mój problem i spytałam o moje możliwości.
Ku mojej ogromnej radości na drugi dzień zadzwoniła do mnie sama właścicielka, Pani
Anna Cierpicka-Świtkowska, która jest jednocześnie protetykiem słuchu. Umówiłyśmy się na wizytę, podczas której Pani Anna zbada i oceni stan mojego słuchu, jak również, o ile to możliwe, zaproponuje rozwiązanie.
Strefa Słuchu ma kilka gabinetów w całej Warszawie, ja trafiłam do gabinetu na al. Solidarności 53.
Nie mogłam się doczekać i w dniu wizyty z nadzieją dotarłam do niewielkiego, ale bardzo przytulnego gabinetu.
Pani Anna okazała się niesamowicie sympatyczną kobietą, z którą dość szybko nawiązałyśmy dobry kontakt.
Pani Ania opowiedziała mi o swojej pracy, a także wykazała się ogromną wiedzą, pozornie spoza swojej dziedziny, co jednak składa się na bardzo cenione przeze mnie, tzw. holistyczne (całościowe) podejście do zdrowia.
Jako entuzjastka swojego fachu, Pani Anna umie połączyć różne, przekazywane jej informacje i wyniki badań, aby jak najlepiej pomóc danemu pacjentowi.
Było to tak ciekawe, że mogłabym słuchać bez końca.
Potem przeszłyśmy do właściwej wizyty.
Protetyk słuchu, Pani Anna, zebrała ode mnie szczegółowy wywiad, dotyczący szumów usznych ( Tinnitus ) oraz nadwrażliwości słuchowej ( Hyperacusis ).
Ważną kwestia w takim wypadku jest wykluczenie innych problemów medycznych, związanych z szumami , wymagających wizyty u lekarza. Dokładny wywiad oraz ankieta pozwoliły określić stopień dokuczliwości i czas trwania szumów usznych oraz nadwrażliwości słuchowej.
Podczas takiego badania istotny jest opis szumów usznych , miejsce, gdzie pacjent je słyszy , wpływ szumów i nadwrażliwości słuchowej na życie pacjenta , stopień irytacji. Wywiad trwał około 1 godzinę i był naprawdę przyjemną relaksującą rozmową.
Rozmowa dotyczyła również mojego ogólnego stanu zdrowia, stylu życia , narażenia na permanentny stres.
Po dokładnym wywiadzie nastąpiły badania audiometryczne, aby ocenić próg słyszenia ( audiometria tonalna ), został zmierzony mój próg nadwrażliwości słuchowej.
W wyniku tych badań okazało się , że mam nieznacznie obniżony próg słyszenia , czyli bardzo niewielki niedosłuch.
Dalej rozmowa toczyła się już na temat terapii szumów usznych metodą TRT ( Tinnitus Retraining Therapy )stworzoną przez prof. Pawła Jastreboff. Dowiedziałam się, że do terapii TRT będzie mi potrzebny aparat słuchowy z funkcją terapii tinnitus. Terapia trwa około 9 miesięcy i wiąże się z cyklicznymi wizytami u protetyka w celu monitorowania postępów.
Dowiedziałam się też, że w przebiegu szumów usznych oraz niższej tolerancji na dźwięki, zaangażowanych jest wiele układów w mózgu, natomiast sam narząd słuchu (ucho) odgrywa drugorzędną rolę.
I co najważniejsze: terapia TRT powinna zmniejszyć u mnie siłę szumów usznych, czyli aktywności neuronów, odczuwanej jako szum.
Pani Anna zaproponowała mi aparat marki Signia model Pure3X. Podczas wizyty ustawiła aparat w taki sposób , aby niewielkie wzmocnienie wyrównało lekki niedosłuch . Ustawiła również poziom szumu terapeutycznego.
A potem zaczęła się już istna jazda, jak dla mnie rodem z filmów science fiction. Na moim telefonie zainstalowałyśmy aplikację Signia app, która pozwala na samodzielne dostosowanie poziomu szumu terapeutycznego oraz poziomu głośności aparatu.
Czułam się niemal jak dziecko w wesołym miasteczku, gdy Pani Anna w swoim laptopie ustawiała odpowiednie parametry, a potem uczyła mnie, jak mogę to wszystko sama regulować w aplikacji na telefonie. Przeciągam w górę palcem po ekranie i nagle słyszę wszystko kilkakrotnie lepiej, pogłaśniam lub ściszam słyszalny w aparacikach szum terapeutyczny. XXI wiek wprost szeptał mi do ucha :).
Pani Ania poleciła mi również, abym unikała ciszy. Przebywanie w ciszy jest sprzymierzeńcem szumów usznych. Cierpiący z powodu szumów pacjent powinien słuchać jak najczęściej dźwięków natury i muzyki klasycznej, która ma bardzo szeroką gamę dźwięków terapeutycznych . Również w nocy, gdy pacjent śpi, w pomieszczeniu wymienione dźwięki powinny być aktywne. Zmniejsza to różnicę pomiędzy aktywnością neuronalną związaną z własnymi szumami, a neuronalna aktywnością tła.
Aparaciki noszę przez kilka godzin w ciągu dnia.
Szum pozwala mi znacząco ignorować dźwięki z otoczenia. Co ciekawe, wraz z timerem, który sobie ustawiam na 25 minutowe sesje pracy, zdecydowanie poprawia moją koncentrację.
Obecnie w moim budynku trwa, a jakże, bardzo głośny remont. Jest uciążliwy, ale sądzę, że bez aparacików byłoby mi dużo trudniej.
Dzieciakom w moim bloku już nie wystarczą skoki na hulajnogach, teraz odbywają się regularne mecze, bramką są metalowe drzwi śmietnika, więc każdy gol jest głośniejszy niż podczas ligii mistrzów. Nie wspominając o tym, że rodzice zadbali o realność doznań swoich pociech i jeden z chłopców ma gwizdek, w który dmucha z mocą, jaką mają młode, niepalące osoby. Gdyby nie aparaty, myślę, że nie zważając na czekającą moją córkę maturę i konieczność spędzania czasu na nauce, po prostu zorganizowałabym natychmiastową przeprowadzkę.
Ja mam aparat Signia, ale w gabinetach Strefy Słuchu są też aparaciki innych producentów: Bernafon, Phonak, Resound.
Jeszcze jeden, bardzo ważny dla mnie szczegół: w związku z fibromialgią, mam również allodynię, czyli ból związany z bodźcami, które nie powinny być bolesne i dla zdrowych ludzi nie są. Nie dla mnie torebki na ramię, czy fikuśna bielizna. Wszystko musi być lekkie, delikatne i najlepiej bez kontaktu ze skórą. Dlatego też nigdy nie mogłam stosować np. zatyczek do uszu – nie chroniły przed hałasem, natomiast cierpiałam ze względu na ból. Ból przy allodynii nie znika od razu po zakończeniu drażniącego dotyku, potrzeba trochę czasu.
W końcówkach aparacików są delikatne, silikonowe nakładki, które występują w różnych wielkościach. Pani Ania znalazła dla mnie takie delikatne, maleńkie, których w ogóle nie czuję.
Moje wnioski i efekty terapii będę opisywać na bieżąco.
Szumy uszne są doświadczane przez miliony ludzi na świecie.
Dotyczą zarówno osób dorosłych jak i dzieci. Dla niektórych osób są słabym odczuciem, niestanowiącym wpływu na jakość życia. Ale bywa i tak, że są bardzo istotnym problemem z ogromnym, negatywnym wpływem na życie. Tak było i w moim przypadku i już teraz wiem, że zwrócenie się o pomoc do specjalisty, protetyka słuchu było dobrą decyzją.