Poniższy list do Redakcji przesłała Daniela:
Moja historia jest nieco inna i pewnie spotkam się z potępieniem, ale mimo to potrzebuję się nią podzielić. Dotyczy również bardzo toksycznej relacji, w którą wkopałam się, będąc już dojrzałą kobietą. Może komuś się przyda jako ostrzeżenie.
Jestem mężatką z dwudziestoletnim stażem. Kiedy skończyłam 40 lat i dotarło do mnie, że nasze szanse na dziecko zaczynają zbliżać się do zera, w naszym małżeństwie zaczęło się źle dziać. Na początku jeszcze o tym rozmawialiśmy, o tych naszych próbach i niepowodzeniach, a potem każde z nas zaczęło to przeżywać na swój sposób.
Mąż rzucił się w wir pracy, co nie było takie złe, bo nagle wyszliśmy z wieloletnich, bardzo poważnych długów. Ja natomiast zamiast cieszyć się z tych jego sukcesów, byłam na niego zła. Zła, że tak łatwo się pogodził i że zbudował na naszej traumie sukces. Oddaliliśmy się od siebie fizycznie, nawet jeśli ze sobą spaliśmy to mąż nie ukrywał, że nie chce mnie dotykać. A to jeszcze bardziej sprowokowało mnie do bycia złośliwą i wredną. Na każdej imprezie flirtowałam ze znajomymi, chciałam go upokorzyć. A im bardziej on to przyjmował na spokojnie, tym bardziej nim gardziłam. Gardziłam również sobą.
Jestem artystką – trochę gram na pianinie, trochę śpiewam.
Ciągle słyszę, jak to czas się dla mnie zatrzymał, jak to figury mogą mi zazdrościć młode dziewczyny. A ja zamiast cieszyć się z komplementów, doszukuję się drugiego dna. Wydaje mi się, że wszyscy, którzy komplementują mój wygląd, tak naprawdę nawiązują do faktu, że nie rodziłam.
Gdy dziś o tym wszystkim myślę, widzę, że moje życie po prostu się sypało. Nie było w nim nic, czego nie naznaczyłby brak dziecka. Czułam się źle – źle w domu, we własnym łóżku. Czułam, że mąż nie chce się ze mną kochać. Niektóre znajome zaczęły mnie unikać, pewnie z obawy, że na flirtowaniu z ich mężami się nie skończy. Ci, którzy przy mnie pozostali, męczyli się, próbując nie sprawić mi przykrości, bo każdy temat zdawał się być trudny i dwuznaczny.
Z pięknej i utalentowanej kobiety sukcesu, stałam się zgorzkniałą, niekochaną i przegraną pseudoartystką.
I wtedy na jakiejś chałturze, gdy śpiewałam na gali dla biznesmenów, pojawił się on.
Charyzmatyczny, pachnący bogactwem i wielkim światem, rozdający uśmiechy. Starszy ode mnie na oko jakieś 15 lat.
Podał mi kieliszek szampana, powiedział parę zdań o anielskim głosie i poszedł dalej. Pomyślałam wtedy, że w jego świecie nie istnieją problemy, ale że ja nigdy do takiego świata należeć nie będę. Już zawsze będę nikim, starzejąca się diva, śpiewająca dla bogaczy – póki jeszcze chcą mnie zatrudniać.
Jakiś tydzień później zadzwonił do mnie i zaproponował kawę. Zabrał mnie do ekskluzywnego warszawskiego lokalu. Wszyscy go tam znali i skakali wokół niego jakby był jakimś królem. Nie wiadomo kiedy, minęły 3 godziny. Non stop się śmiałam – żartowaliśmy, ale to nie były takie przaśne żarty, jak u moich znajomych. O nie. Tu była pełna elegancja i wyrafinowanie. Czułam się przy nim jak księżniczka. Mówił, że taka kobieta jak ja powinna mieć wszystko, czego zapragnie. Wszystko, co mówił tamtego dnia, było dokładnie tym, co potrzebowałam od dawna usłyszeć.
Sprawił, że poczułam się piękna, kochana, pożądana i spełniona.
Rozpłakałam się, bo tak bardzo tego pragnęłam, bo mimo wszystko czułam, że nie zasługuję na te wszystkie dobre rzeczy, które o mnie mówił. Opowiedziałam mu wszystko. Na początku jeszcze starałam się uważać na makijaż, ale potem już nie byłam w stanie powstrzymywać łez. Trzymał mnie za rękę, tulił i przekonywał, że to nie ja, że ze mną jest wszystko ok, że to świat potraktował mnie nie fair.
Kolejne dni spędziłam jak w bajce. Eleganckie restauracje i nieograniczone zakupy. Raz nawet polecieliśmy na jeden dzień do Paryża. Okłamywałam męża, prosiłam koleżanki, żeby mnie kryły – tłumaczyłam, sobie i im, że nie zdradzam, bo przecież nie było żadnego seksu. Po prostu dobrze się bawię, odpoczywam po stresie i kryzysie. Czułam się trochę jak Kopciuszek u boku księcia, ale ważne że żyłam moją bajką. W końcu w domu nie czekał na mnie nikt stęskniony, ani spragniony mnie i mojego ciała.
Nie pociągał mnie jakoś bardzo fizycznie, bardziej umysłowo – był świetnym biznesmenem i bardzo inteligentnym człowiekiem. Byłam nim oczarowana i coraz częściej to ja prawiłam mu komplementy. Zabierał mnie na różne eleganckie gale, na których mało co się odzywałam, ale mimo to czułam się jak królowa życia. W pięknej kiecce, która podkreślała moje nadal widoczne atuty. Jakby ubyło mi 10 lat.
W tak eleganckim towarzystwie nikt nie komentuje głośno i nie pyta wprost „skąd się znacie”.
Wszyscy są mili, uprzejmi, mają dla siebie dobre słowa, a jeśli coś komentują to po cichu, np. pudrując nosek w łazience. Oficjalnie po prostu budziliśmy zachwyt jako para.
Wierzyłam, że nie robimy nic złego. W końcu mój mąż i tak mnie nie chciał i nawet nie zauważał, że mnie nie ma. A on nie miał żony. Nikomu nie działa się krzywda. A świat zna gorsze historie, niż para: on starszy i bogaty, ona młodsza i trochę zakochana, spędzają razem miło czas.
Jednak któregoś wieczora w końcu do tego doszło, zostałam na noc i przekroczyliśmy tą ostatnią granicę. To nie była upojna noc i ziemia nie zadrżała.
Nie było w tym ani zmysłowości, ani czułości. Nie była to też zwierzęca żądza, ale półgodzinna, dla mnie cholernie męcząca droga do niezbyt ładnego finału. Jego finału oczywiście. Mimo że bardzo chciałam, nie potrafiłam udawać zadowolenia. Nie mówiłam nic, bo był środek nocy, a ja oficjalnie nocowałam u przyjaciółki. Nie mogłam tak nagle wrócić do domu, gdyby chciał mnie wyrzucić. Wyczuł moje rozczarowanie, ale nie przeszkodziło mu to zasnąć. Ja nie zmrużyłam oka, byłam zniesmaczona sytuacją i sobą.
Zastanawiam się, dlaczego po tej nocy nadal kontynuowałam tę dziwną relację. Zwłaszcza, że już nic nie było takie samo.
Nawet gdy zabierał mnie na party i gale, już nie powtarzał, jaka jestem piękna.
Coraz częściej syczał mi do ucha „nie garb się, przestań się szczerzyć, przynosisz mi tylko wstyd”.
Łykałam łzy i starałam się robić dobrą minę do złej gry. Ludzie podchodzili, nadal twierdzili, że pięknie razem wyglądamy, a ja udawałam, że jestem zachwycona komplementami.
Gdy szliśmy na kawę, lub obiad do restauracji, ktoś z boku mógłby pomyśleć, że oto siedzi elegancka para, pewnie prowadzą interesującą rozmowę. Tymczasem za każdym razem, gdy ja się odezwałam, nie słyszałam już czułych słówek, już nie mówił „mam ci jeszcze tyle do pokazania, chciałbym żebyś zobaczyła świat moimi oczami”. Nie. To był moment, gdy dostawałam wskazówki, jak mam się zachowywać, żeby nikt nie domyślił się jaka jestem głupia, że mam w jego towarzystwie darować sobie swoje wsiowe żarty.
A mimo to, gdy podjeżdżała zamówiona przez niego dla mnie taksówka, wsiadałam i jechałam tam, gdzie on chciał. Odgrywałam swoją rolę, choć coraz mniej rozumiałam, na czym polega. Czy mogę nadal być jego ozdobą, skoro tak mną gardzi?
Pogarda to był stan, który bardzo dobrze znałam.
Ale teraz w gratisie mogłam się cieszyć światowym życiem. Tak to sobie tłumaczę. I mimo że mój mąż nigdy nie odzywał się do mnie w ten sposób, nie czułam, że ten „drugi” mężczyzna szanuje mnie jakoś mniej.
I nawet gdy podczas kolejnego, okropnego zbliżenia, powiedział mi „dobrze, że wiemy, że nie możesz zajść w ciążę”, choć bolało niczym wymierzony celnie policzek, nadal nie odchodziłam.
Któregoś wieczoru, gdy byliśmy spakowani, aby jechać do Sopotu, zamówił taksówkę i zaczął wystawiać moje walizki. Gdy podjechała, wsadził wszystkie do bagażnika i gdy ja stałam zdębiała jak słup soli, powiedział „powinnaś już jechać”. „Sama, do Sopotu?!!” zapytałam zdziwiona. „Nie, do siebie”. To były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałam, a potem zobaczyłam tylko jego oddalające się plecy.
Gdy wsiadłam, taksówkarz zapytał, dokąd jedziemy.
Nie miałam pojęcia. Mężowi powiedziałam, że mam mini recital w Sopocie i nie będzie mnie dwa dni. Nie byłam też w stanie pokazać się na oczy żadnej z moich koleżanek, bo wielu z nim wykrzyczałam w twarz, co mogą sobie zrobić ze swoimi dobrymi radami i że tak naprawdę zazdroszczą mi przygody życia.
W końcu zdecydowałam, że wrócę do domu. Gdy stanęłam w drzwiach, mąż tylko rzucił na mnie okiem i wrócił do oglądania telewizji. Nie wiem, czy pomyślał, że minęły już dwa dni czy może wszystkiego się domyślał. W tamtym momencie byłam mu po prostu wdzięczna, że nie muszę mu niczego tłumaczyć.
Weszłam do wanny i podczas gdy leciała woda, ja pierwszy raz od dawna tak naprawdę solidnie się rozpłakałam. Płakałam nad sobą, nad tym, jak nienawidzę swojego życia i że z tej nienawiści i pogardy zafundowałam sobie dodatkowe upokorzenie. I wierzyłam, że na to zasługuję. I – co najgorsze – gdyby on w tamtym momencie zadzwonił i powiedział, żebym wracała, wiem, że wróciłabym bez najmniejszego oporu. Nawet nie spytałabym go, dlaczego mi to zrobił.
Jakaś część mnie nadal za nim tęskni, ale już wiem, że chodziło po prostu o to, że pogarda była dla mnie czymś lepszym niż obojętność. Że mimo wszystko przy nim bardziej czułam się żywa, prawdziwa. Gdy mówił te wszystkie straszne rzeczy, gdy mnie upokarzał, cierpiałam, ale wierzyłam, że to prawda i co najważniejsze, to cierpienie sprawiało, że czułam że żyję.
Wiem, że muszę znaleźć jakiś inny dowód życia i że czeka mnie wiele ważnych decyzji. Wiem, że spotkałam narcyza. Jednak najważniejsze, co zrozumiałam dzięki Waszej stronie i wpisom Agaty Butler, to fakt, że muszę być czujna. Bo nadal jest we mnie coś, co chciałoby na nowo uwierzyć w tę bajkę, w to że mogę przy nim zmienić swoje życie.
że gdyby zadzwonił, to byłoby mi ciężko odmówić powrotu.
NOWOŚĆ – EBOOK
ABC NARCYZA – Indeks oficjalnej i potocznej terminologii przemocy narcystycznej
W ebooku znajdziesz opisy metod manipulacji narcystycznej, schematy działania, taktyki i pułapki, jakie narcyz zastawia na swój cel. Znając jego metody, rozpoznając te wzorce, łatwiej je wyłapiesz i nie będziesz już taka bezbronna. Spojrzysz za zasłonę i poznasz tajemnice, które narcyz bardzo chce przed Tobą ukryć. Będziesz miała większe szanse, aby trzymać się swojej wersji wydarzeń i odmówić jego wersji rzeczywistości.